10.01.2024
Autor: Felicja Bilska
Jak się mieszka na Alasce? Wspomnienia z bardzo długiej podróży
Chciałem się przekonać, jak się mieszka na Alasce, więc opuściłem Florydę i ruszyłem dalej. Plan był prosty: ląduję w Anchorage, kwateruję się w hostelu, znajduję pracę, a zarobione pieniądze wydaję na podróżowanie po Alasce. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie malutki problem – skończyło mi się pozwolenie na pracę – wspomina podróżnik Tomek Tułak. Podróżniku, jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak się mieszka na Alasce i co warto zobaczyć – teraz jest okazja. Gotów do drogi?
Mały problem zrobił się większy, gdy okazało się, że z pracą na Alasce nie jest tak łatwo jak na Florydzie. Po tygodniu bezowocnych poszukiwań oszczędności zaczęły się kończyć i nie miałem jak zapłacić za hostel. Na szczęście dwa dni później poznałem cudownych studentów ze Śląska, dzięki którym dostałem pracę przy myciu kamperów.
Znalazłem też mieszkanie w Anchorage niedaleko zatoki. Przy dobrej pogodzie z brzegu widziałem Denali, czyli najwyższy szczyt obu Ameryk, oraz zaśnieżone wierzchołki gór Pasma Alaska. Do dziś wspominam zachody słońca w Anchorage.
Wreszcie zacząłem zarabiać na podróże po Alasce. Prócz Polaków, pracowałem z sympatycznymi emigrantami z Meksyku: niskim, długowłosym Indianinem Pancho i jego wysokim kolegą, Latynosem Carlosem. Naszym szefem był John – postawny Amerykanin, podobny nieco do ówczesnego prezydenta USA. John prowadził dochodowy biznes polegający na wynajmowaniu kamperów. Był dobrym szefem, choć jak się okazało, mało zorientowanym w świecie. Pewnego dnia zapytał mnie nawet, czy mamy w Polsce łazienki 😉
Aby podróżować po Alasce potrzebowałem więcej pieniędzy, więc znalazłem jeszcze jedną pracę na dwie noce w tygodniu. W piątki i soboty ruszałem swoim ,,budżetowym’’ rowerem przez ciemne lasy okolic Anchorage do oddalonej o jakieś 11 km przydrożnej knajpy rodem z filmów Davida Lyncha. Pracy nie było tam wiele, więc nocami eksplorowałem okoliczne alaskańskie lasy. Zazwyczaj wyczekiwałem wczesnego ranka, kiedy mogłem wrócić do Anchorage żeby się wyspać.
Niedługo potem z „moimi” Ślązakami zacząłem poznawać Alaskę. Pierwszy weekendowy wypad zrobiliśmy do lodowca Matansuka. Do największego alaskańskiego lodowca można dojechać samochodem. Podróż wiodła wspaniałą widokową autostradą Glenn Highway. Po drodze widoki nieustannie się zmieniały. Co chwila widzieliśmy nowe pasma górskie oraz lodowce. Majestatyczne widoki Gór Chugach dosłownie zapierały dech w piersiach.
Lodowiec Matanuska to jedna z największych atrakcji Alaski. Na mojej liście do dziś zajmuje czołową pozycję. Wędrowaliśmy po nim dwa dni. Oczywiście do tej wyprawy odpowiednio się przygotowaliśmy. Zabraliśmy niezbędny sprzęt: ciepłe śpiwory, ubrania, raki itp.Podstawą wyposażenia okazał się dobry namiot, który rozbiliśmy na zboczu lodowca.
Poza dwoma pozornie niebezpiecznymi epizodami (kiedy Krzyśka porwała rzeka wypływająca z lodowca, a Asia nagle na chwilę zniknęła pod powierzchnią skromnie wyglądającego strumienia) wędrowało się nam bardzo komfortowo i bezproblemowo. Również noc na lodowcu okazała ciepła i przyjemna. Inna sprawa, że na Alasce czułem się naprawdę bezpieczny.
Widoki podczas wędrówki zrobiły na mnie niezapomniane wrażenie. Otaczał nas majestatyczny świat lodu z ogromnym bogactwem form i odcieni. Olbrzymie lodowe korytarze, błękitne rozpadliny, jaskinie, rzeki wśród lodu, a nad nimi wznosiły się strome i niebotyczne góry.
Tydzień później pojechaliśmy do Zatoki Valdez, dokąd wiodła droga u podnóża Parku Narodowego Wrangla-Świętego Eliasza. To największy park narodowy w Stanach Zjednoczonych oraz trzeci co do wielkości na świecie. Znajduje się tam Góra Świętego Eliasza (5489 m n.p.m.) – druga co do wysokości w USA (po górze McKinley). Park utworzono w miejscu, gdzie łączą się cztery łańcuchy górskie: Alaska, Góry Wrangla, Góry Świętego Eliasza oraz Góry Chugach. Wśród potężnych szczytów, na szczególną uwagę zasługuje czynny wulkan Góra Wrangla (4317 m n.p.m.).
Zatoka Valdez słynie z łososi. Latem przypływają tam różne gatunki łososi – są ich dosłownie miliony. Z zatoki starają się płynąć dalej korytami rzek. Wiele z nich podczas tej wędrówki pada z głodu w zatoce lub kończą jako ofiary drapieżników.To właśnie w Valdez odbywają się wielkie połowy łososi. Słonie morskie, morświny, mewy, orły, niedźwiedzie i oczywiście ludzie – wszyscy gromadzą się w jednym miejscu, by zdobyć pożywienie. Na brzegu kręcą się też baribale i ptaki drapieżne. Niedźwiedzie są najedzone i nie interesują się ludźmi.
Można tam również zobaczyć kilka orłów amerykańskich naraz, wznoszących się nad ziemią niemal na wyciągnięcie ręki. Kilkadziesiąt metrów od brzegu rybacy zarzucają swoje wędki, obok nich pływają olbrzymie słonie morskie. W momencie, gdy któryś z nich łapie rybę jest atakowany przez mewy, które usiłują mu odebrać zdobycz. Wszytko to tworzyło niezwykły spektakl przyrody, niezapomniany do końca życia.
Tu właśnie mieliśmy też bliskie spotkanie z niedźwiedziem. Na Alasce żyją dwa gatunki niedźwiedzi: słynne grizzly i czarne – bariblale. Baribale są dużo mniejsze od grizzly, za to bardziej ciekawskie i wojownicze. W ramach diety preferują łososie, jagody oraz grzyby. Całe szczęście latem mają dużo jedzenia i nie są zainteresowane kontaktem z ludźmi. Gdy więc nasze ścieżki się przecięły, a pulsy przyspieszyły, miś nie chciał się bratać – poszedł swoją drogą, a ja mogę Tobie dziś o tym wszystkim opowiedzieć 😉
Podróżniku, jeżeli ta relacja rozbudziła Twoją ciekawość – zapraszamy na wyprawę!