09.01.2024
Autor: Felicja Bilska
Przez Pakistan i Karakorum. Relacja z wyprawy
Podróżniku, wyprawa przez Pakistan i Karakorum to jedna z najwspanialszych podróży mojego życia, choć nie była łatwa, a momentami wręcz bardzo ciężka. Niemniej napotkani cudowni ludzie i niezrównanie piękne góry Karakorum, sprawiły, że często wracam pamięcią do tych miejsc, spotkań, czasem ze wzruszeniem i oczywiście apetytem na więcej.
Kilkadziesiąt lat temu ogromne masywy Karakorum mogły być przemierzane tylko przez karawany. Podróż od granicy chińskiej do Islamabadu zajmowała nawet miesiąc. Wysokie przełęcze i śnieżne masywy górskie tworzyły trudną do przebycia barierę. W odciętych od reszty świata górskich dolinach mieszkały wyjątkowe ludy – często całkowicie odizolowane od reszty świata.
Dziś pokonanie gór jest znacznie łatwiejsze, gdyż w latach 70.XX w. wybudowano łączącą Chiny i Pakistan Karakorum Highway. Niemniej ze względu na jej położenie nad górskimi przepaściami, nie zawsze najlepszą jakość nawierzchni, a także targające Pakistanem niepokoje polityczne, których odzwierciedleniem bywają ataki wymierzone w podróżujących, przejazd trasą wciąż stanowi wyzwanie.
Nasza górska podróż przez Pakistan zaczęła się w zamieszkanej przez Pasztunów dolinie Swat. Pasztunowie, wyznawcy islamu o wielkich sercach, żyją w Afganistanie i Pakistanie. Doświadczamy ich wielkiej gościnności – zapraszają nas do domów, częstują jedzeniem i zieloną herbatą. Opowiadają o wyznawanej przez nich religii miłości – islamie. Urzeka nas ciepło emanujące z ich spojrzeń. To smutne, że m.in. ze względu na wydarzenia w Afganistanie ludzie ci uważani są przez większość świata za terrorystów.
W latach 60.XX w. dolinę odwiedzali hippisi – oczarowani gościnnością Pasztunów oraz przyrodą, spędzali tu całe miesiące. Teraz Swat żyje legendą tamtych czasów. Nie tylko zresztą ludzie, ale i warunki klimatyczne w Swat są przyjazne – zimą temperatura rzadko spada poniżej zera, a latem nie przekracza 30 stopni C.
Mieszkańcy doliny Swat słyną z długowieczności. Podobno najstarszy mieszkaniec doliny ma 130 lat. Trudno jednak stwierdzić, czy tak faktycznie jest, czy też ludzie z doliny inaczej postrzegają upływający czas. Mężczyzna, który nas u siebie gości twierdzi, że ma siedemdziesiąt lat; najmłodszy z jego ośmiu synów ma lat dziewięć.
Udajemy się na wycieczkę po górach Karakorum. Eskortuje nas policjant – przewodnik. Władze Pakistanu inwestują w turystykę i starają się zapewnić bezpieczeństwo, dlatego w niektórych rejonach obowiązkowo turystom towarzyszy ochrona. Nasz przewodnik jest uzbrojony w kałasznikowa. Mówi, że jeszcze nigdy go nie używał, bo nie było takiej potrzeby.
Dzień spędzony w dolinie Swat kończy się wysłuchaniem śpiewu tutejszych muezinów – trzech małych chłopców. Stoimy na dachu naszego małego hoteliku owiani chłodem nocy, pod płaszczem gwieździstego nieba. Wezwanie do modlitwy niesie się wśród olbrzymich masywów górskich zatrzymując czas i czyniąc tę chwilę wyjątkową.
Pierwszym przystankiem na trasie przez Karakorum jest Besham – stolica Kohistanu. Słyszeliśmy, że nie jest tam bezpiecznie. Pasztunowie z innych okolic nie wypowiadają się o terenie zbyt pochlebnie. W 2006 zginęło tam 10 osób w wyniku napaści na autobusy. Władze państwowe odradzają samotne piesze wędrówki – co i tak byłoby trudne ze względu na strome górskie stoki.
Jedziemy przez Kohistan – ten odcinek drogi jest praktycznie wykuty w pionowych ścianach zbocza doliny. Wysoko nad nami, po drugiej stronie rzeki Ganges, na pionowych niemal ścianach widoczne są domostwa. Trudno uwierzyć, że można mieszkać w takim miejscu. Przedostanie się przez rwący Ganges do Karakorum Highway wydaje się niemożliwe. Jedyną możliwość stanowią mosty. Oglądane przez nas krajobrazy uświadamiają nam jak ciężkie jest życie mieszkańców Kohistanu.
Szybko orientujemy się, że to miejsce znacznie różni się od Doliny Swat. Tu nikt się do nas nie odzywa, nie uśmiecha. Na twarzach miejscowych widzimy napięcie i nieufność. Kiedy robię zdjęcie grożą mi palcem, więc szybko chowam aparat. Mam wrażenie, jakby całe to miejsce było pogrążone w jakimś dziwnym śnie.
Nasz autobus zatrzymuje się niedaleko sklepu z bronią – jednym z wielu tutejszych. Ceny są zaskakująco niskie – już za 20 dolarów można kupić pistolet. W żartach zastanawiam się, na ile sztuk broni mogę sobie pozwolić.
W drodze powrotnej nasz autobus zatrzymuje się na granicy Kohistanu. Czekamy na inne autobusy, ciężarówki, a następnie pod osłoną konwoju policji przejeżdżamy przez te ,,dzikie” terytoria.
Nasz następny przystanek to Gilgit – stolica handlowa rejonu i główny przystanek na trakcie Karakorum Highway. Panuje tu przyjazna atmosfera, widać podróżnych różnych narodowości, pakistańskich handlarzy i biznesmenów.
Postanawiamy wybrać się na górską wędrówkę. Wspinamy się przez cztery godziny. Trawersujemy po wielu zboczach. Kiedy mamy schodzić, uświadamiamy sobie, że nie ma jak, bo pod nami są tylko przepaście, a droga powrotna nie wchodzi w grę, gdyż mamy tylko dwie godziny do zmroku.
Desperacko próbujemy zejść po jednym ze zboczy, ale wtedy budzi się mój lęk wysokości i przesądza o sprawie. Miękną nogi i zaczyna być naprawdę ciężko. Spotykamy jednak czterech chłopców, którzy wycinają na opał nieliczne krzaki jałowca, i prosimy ich o pomoc. Musimy się jednak bardzo starać, żeby wytłumaczyć o co chodzi. W końcu, podążamy za nimi stromą ścieżką i po godzinie, już o zmroku, jesteśmy wreszcie na dole.
Odwiedzamy też Passu leżące bliżej wielkich tybetańskich płaskowyżów, godzinę drogi na północ od Karimabadu. W dolinach pasą się jaki oraz dzo, czyli krzyżówki jaków i krów, ponoć bardziej ekonomiczne w hodowli.
W Passu wita nas jeden najcudowniejszych górskich widoków Karakorum. Idziemy do wiszącego, ponad 200-metrowego mostu. Prowadzi nas ubrana w tradycyjny strój kobieta z ludu Buruszami. Wchodzi na most i po chwili jest już po drogiej stronie. Most buja się na wszystkie strony, a widok popękanych desek nad przepaścią powoduje, że tracę zapał i cofam się przestraszony.
Właściciel malutkiego hoteliku przygotowuje potrawę z ziemniaków i opowiada historie z czasów sprzed budowy Karakorum Highway, kiedy podróż z Passu do Islamabadu zajmowała 20 dni. Opowiada o swojej pierwszej wyprawie do Karimabadu, kiedy miał trzynaście lat. Podróż w jedną stronę zajmowała trzy dni. Wspomina pełen przepychu i bogactwa świat, który otworzył się wtedy przed jego oczami. Wyobrażam sobie, że jestem chłopcem, który widzi pierwszy raz w życiu Karimababad – widzę te karawany i strudzonych pielgrzymów.
Opowiada też o pierwszych turystach z zachodu, wędrujących przez tutejsze góry, o mieszkańcach pobliskiej doliny Szimszal, którzy chcąc dojść do Passu musieli ponad dwadzieścia razy przekraczać nurt rwącej rzeki.
Przenoszę się w wyobraźni do dawnego Karakorum – dzikiego i niedostępnego, gdzie często granice świata wyznaczały przełęcze między dolinami, a wyprawa do innego miejsca była podróżą do innej rzeczywistości.
Zadaję sobie pytanie: czym i gdzie w tym układzie przestrzeni jest Islamabad i cały zewnętrzny świat. Stoję na pagórku i obserwuję rozmywające się wysoko nade mną nieosiągalne szczyty pasma Passu. Moja wyobraźnia kieruje się doliny po drugiej stronie gór i wówczas uzmysławiam sobie, że na zawsze będę związany z miejscami takie jak to.
Cieszę się, że Karakorum nie zmienia się tak szybko jak świat „zewnętrzny”; pozwala uciec od współczesnej rzeczywistości do świata z „praczasów”.
Jeżeli ta relacja rozbudziła Twoją ciekawość – zapraszamy na wycieczkę: WYPRAWA PAKISTAN – u podnóża Karakorum.